Są słowa i teksty tak prawdziwe, tak przejrzyste i niepodważalne, które koniecznie trzeba zapisać, uwiecznić, choć historia zapewne kiedyś bardziej dokładnie uzasadni i opisze, gdy – mam nadzieję – przeminie kaczyzm wraz z całym złem już nie tylko dla trwania demokracji ale w ogóle narodu..
Nazwisko autora nie kojarzyć w żaden sposób z twórcą zguby narodowej Jarosławem.
Donald Tusk – człowiek, który dźwiga Polskę.
Są ludzie, którzy pojawiają się w historii raz na kilka pokoleń. Nie dlatego, że mają szczęście, lecz dlatego, że potrafią dać krajowi to, czego akurat najbardziej potrzebuje. Polska miała Piłsudskiego, miała Mazowieckiego, a dziś ma Donalda Tuska. Człowieka, który potrafił wrócić z europejskich salonów, gdzie był u szczytu kariery, tylko po to, by jeszcze raz posprzątać po ludziach, którzy zrobili z państwa brudne podwórko pełne nienawiści, krzyku i wstydu.
Tusk to ktoś, kto nie musi nikomu nic udowadniać. Nie krzyczy, nie grozi, nie szczuje. Nie musi, bo siła nie zawsze jest w decybelach. Jego spokojny ton to coś, co doprowadza Jarosława Kaczyńskiego do szału. Bo Tusk nie walczy pięściami, tylko argumentami. A w kraju, gdzie przez lata królował wrzask, chamstwo i pogarda, to brzmi jak muzyka.
Tusk nie potrzebuje teatru. Nie musi machać flagą, by pokazać, że kocha Polskę. Wystarczy, że działa. To on potrafił zbudować most między Warszawą a Brukselą, kiedy inni ten most wysadzali. To on odbudowuje naszą wiarygodność, którą poprzednia władza roztrwoniła jak pijany hazardzista rodzinny majątek.
Lata rządów PiS zostawiły po sobie wypaloną ziemię. Instytucje zniszczone, społeczeństwo podzielone, język publiczny zbrukany. W takiej rzeczywistości pojawił się Tusk – jakby na przekór wszystkiemu – spokojny, racjonalny, ale z ogniem w oczach. Wie, że Polska nie potrzebuje kolejnego kaznodziei z balkoniku, tylko lidera, który myśli kilka kroków do przodu. Nie kogoś, kto straszy wrogami, lecz kogoś, kto potrafi dać nadzieję.
Wielu próbowało go zniszczyć. Opluwano go w telewizji, w gazetach, na wiecach. Latami budowano jego karykaturę – zimnego cynika, zdrajcy, Niemca. Ale prawda zawsze wypływa. I dziś widać, że to właśnie Tusk jest symbolem politycznej klasy, której w Polsce dramatycznie brakowało. Gdy inni tracą panowanie nad sobą, on zostaje spokojny. Gdy inni dzielą, on łączy. Gdy inni krzyczą o nienawiści, on mówi o pracy i odpowiedzialności.
Wrócił nie po zaszczyty, tylko po Polskę. Bo wie, że nie można zostawić kraju ludziom, którzy widzą władze jako łup. Wie, że w polityce chodzi o służbę, nie o zemstę. I choć jego przeciwnicy marzą, żeby znów go zdyskredytować, on z każdym dniem pokazuje, że potrafi prowadzić ten kraj z głową i sercem.
Tusk to nie mesjasz, nie cudotwórca. To polityk, który wie, jak wygląda świat, zna jego mechanizmy i potrafi się w nich poruszać. To strateg, który rozumie, że dziś trzeba nie tylko gasić pożary, ale budować nowoczesne państwo, które nie będzie się bało własnego cienia. Polska pod jego rządami zaczyna znowu wyglądać jak kraj, a nie jak karykatura demokracji.
Niektórzy mówią, że Tusk jest zbyt spokojny. Że w tych czasach potrzeba kogoś bardziej agresywnego. Ale to właśnie ten spokój jest jego bronią. To on odróżnia męża stanu od krzykacza. Prawdziwy lider nie musi walić pięścią w stół. Wystarczy, że ludzie widzą, iż wie, co robi, i dokąd zmierza. A Tusk wie. I to właśnie dlatego PiS boi się go bardziej niż kogokolwiek innego. Bo nie potrafi go pokonać w jego własnej grze – grze rozumu, doświadczenia i klasy.
Polska przez osiem lat była zakładnikiem populizmu. Ale dziś ma szansę odetchnąć. Tusk to nie tylko nazwisko. To symbol powrotu normalności, przyzwoitości, europejskiego stylu. W czasach, gdy polityka zamienia się w cyrk, on przypomina, że można rządzić bez upokarzania ludzi. Że można być twardym, ale nie brutalnym. Że można mieć serce, nie tracąc rozumu.
Nie wiadomo, ile jeszcze lat będzie w polityce. Ale jedno jest pewne – to, co już zrobił, wystarczy, by zapisać się w historii. Bo Tusk to nie tylko polityk. To antidotum na nienawiść. To głos rozsądku w kraju, który zbyt długo tonął w krzyku.
I może właśnie dlatego warto dziś powiedzieć jasno: mieliśmy szczęście. Bo raz na kilka pokoleń rodzi się ktoś, kto potrafi wyciągnąć Polskę z chaosu i postawić ją z powrotem na nogi. Donald Tusk jest takim człowiekiem. I oby starczyło nam mądrości, by nie zmarnować tej szansy.
Piotrek K
Pisiory, nie kłamcie swoich wyznawców, odsyłajcie do dokumentów,
Robimy, nie gadamy. Nowoczesna Polska
Analizując studium wykonalności „100 konkretów” Platformy Obywatelskiej, widać wyraźnie, że rząd Donalda Tuska przywrócił Polsce racjonalny model sprawowania władzy. Nie oparty na propagandzie sukcesu ani na doraźnych emocjach, lecz na metodycznym budowaniu instytucji i porządkowaniu państwa po latach chaosu. To proces długi, pełen przeszkód, ale realny — państwo, które przez osiem lat dryfowało w stronę partyjnego folwarku, znów zaczyna przypominać strukturę zdolną do stanowienia i egzekwowania prawa.
Nie wszystkie z „100 konkretów” udało się zrealizować. Część została odłożona, część zatrzymana w procesie legislacyjnym, część czeka na lepszy klimat polityczny. Największe bariery nie wynikają jednak z braku woli rządu, lecz z politycznej inercji części koalicji oraz z utrzymującej się obecności ludzi poprzedniej władzy w instytucjach publicznych. Tam, gdzie nie sięga prezydenckie weto ani strukturalny opór administracji z czasów PiS, państwo działa coraz sprawniej — zarówno w sferze społecznej, jak i gospodarczej.
Największym ciężarem reform okazała się różnorodność koalicji. PSL i Polska 2050, w kampanii deklarujący nowoczesność, w praktyce stali się hamulcowymi zmian. Ich kalkulacje polityczne, opór wobec kwestii światopoglądowych i nadmierny konserwatyzm spowodowały, że wiele ustaw — szczególnie tych dotyczących praw kobiet, świeckości państwa czy spraw socjalnych — utknęło w szufladach. Te ugrupowania balansują między liberalnym centrum a własnym wizerunkiem „partii umiarkowanych”, przez co skutecznie rozmywają reformy wymagające jednoznacznych decyzji.
W tym układzie to właśnie współpraca Platformy Obywatelskiej i Lewicy stała się realnym motorem modernizacji. To one, mimo różnic ideowych, tworzą oś odpowiedzialności i zdolności do działania. To one wprowadzają zmiany w systemie podatkowym, społecznym i edukacyjnym, reagując na potrzeby obywateli zamiast wsłuchiwać się w sondaże.
Jednocześnie nie można nie dostrzec cienia, jaki wciąż kładzie się na instytucje publiczne. Symbolicznym przykładem jest Karol Nawrocki i jego sposób kierowania IPN-em — z licznymi zarzutami, które dziś analizuje NIK. To uosobienie przeszłości, z której Polska musi się uwolnić, jeśli chce być państwem nowoczesnym, a nie ideologicznym reliktem. Dopóki takie osoby utrzymują wpływy, dopóty instytucje nie będą wolne od deformacji i politycznego klientelizmu.
Po dwóch latach rząd Tuska może jednak wskazać wymierne osiągnięcia: finansowanie in vitro, program „Aktywny Rodzic”, kasowy PIT, wyższe płace w oświacie, odblokowanie KPO, reformy w sądownictwie i administracji. Te działania, choć często pomijane w debacie publicznej, zmieniają codzienność milionów obywateli. Państwo zaczyna odzyskiwać funkcję, do której zostało powołane — służyć, a nie rządzić społeczeństwu.
To, czego wciąż brakuje, to skoordynowany przekaz. Rząd działa, ale za mało o tym mówi. Sprawne państwo wymaga nie tylko decyzji, ale i komunikacji — wyjaśnienia obywatelom sensu i celu działań. Brak spójnego przekazu sprawia, że w przestrzeni publicznej wciąż dominuje narracja krzyku i agresji, zamiast racjonalnej rozmowy o faktach. A to właśnie ta rozmowa buduje społeczne zaufanie, którego zabrakło w 2015 roku i które doprowadziło do upadku poprzednich rządów PO. Dziś widać próbę odbudowy tego kontaktu, choć wymaga ona współdziałania całego aparatu państwowego, nie tylko pojedynczych rzeczników czy ministrów.
Rząd Tuska próbuje przywrócić porządek w państwie, które przez lata żyło w stanie chronicznego bezprawia. Walczy z nadużyciami podatkowymi, szarą strefą i nieuczciwymi praktykami gospodarczymi. To nie są decyzje popularne, bo dotykają tysięcy tych, którzy przez lata korzystali z luk w systemie. Ale tylko w ten sposób można odbudować fundament zaufania — państwo prawa, które wymaga, ale też gwarantuje bezpieczeństwo.
Dzisiejsza Polska to dopiero pierwsze metry rozleniwionej lokomotywy modernizacji. Ruszyła, choć ciężko, i wciąż potrzebuje energii, by nabrać prędkości. Przed nami długie tory – pełne zakrętów, ale też szans.
Czy Polska będzie państwem nowoczesnym, zależy nie tylko od władzy. Zależy od nas — obywateli, którzy muszą ponownie zaufać politykom zdolnym do reform, szczególnie Platformie Obywatelskiej i Lewicy. Zbyt wielu z nas mówi dziś: „nie interesuję się polityką”. Owszem, każdy ma prawo do bierności. Ale czy ma też prawo do narzekania?
Po następnych wyborach Polska stanie na rozdrożu. Albo pójdzie dalej w stronę europejskiej demokracji, wolności i nowoczesności, albo skręci w stronę prawicowego autorytaryzmu i narodowego egoizmu. Ten wybór zależy od nas. Demokracja nie jest widowiskiem — to codzienna praca. Silne, odpowiedzialne partie z jasnymi programami są nie zagrożeniem, lecz fundamentem państwa. To my jesteśmy szyją polityków, to my decydujemy, w którą stronę obróci się głowa państwa.
Polityka nie zaczyna się w Warszawie. Zaczyna się w gminach, w szkołach, w Internecie, w małych rozmowach o wspólnych sprawach. Wystarczy kwadrans dziennie — podpis pod petycją, udział w konsultacjach, świadome głosowanie. To więcej niż protest — to budowanie wspólnoty.
Siła państwa to siła decyzji obywateli. Kto nie chce decydować, oddaje decyzję tym, którzy uczynią to za niego. Nie wystarczy chcieć zmian — trzeba je współtworzyć. Bo jak pokazuje doświadczenie ostatnich lat, wystarczy chcieć, by robić, a nie tylko gadać.
Polska nowoczesna nie narodzi się z deklaracji. Narodzi się z codziennego wysiłku ludzi takich jak ja czy ty, którzy wierzą, że robienie ma większą wartość niż gadanie.
(Koniec rozdziału)

